Archiwum listopad 2004


lis 25 2004 Zabawa.
Komentarze: 0

Pieniądze, jakie pozostały w funduszu socjalnego, kierownictwo zakładu postanowiło wydać na zbożny cel. Różne były propozycje załogi. Jedni chcieli talonów, inni byli za imprezą zakrapianą własnym alkoholem. Czas mijał i trzeba było podjąć jakąś decyzję. Ostatecznie postanowiono zorganizować potańcówkę w  ośrodku szkoleniowym zatopionym w lasach rajgrodzkich.

Moją małżonkę ucieszyła impreza. Bywała już poprzednio na innych i zawsze była zadowolona. Wymęczona, niedospana następnego dnia, z obolałymi nogami, ale radosna, ze wspomnieniami miłych chwil. Koleżanki z pracy karmione były opowieściami przez kilka dni. Ja miałem poczucie dobrze spełnionego obowiązku, obowiązku zapewnienia żonie rozrywki. Tak naprawdę, niewiele miała okazji bawić się. W pierwszych latach małżeństwa na głowie były małe dzieci, potem coś zawsze przeszkadzało wybrać się wspólnie na cokolwiek. Dwa czy trzy wesela w rodzinie dawały okazję zabawy, poskakania przy muzyce. Z rozrzewnieniem wspominam kawalerskie czasy i wspólne tańce na klubowych dyskotekach. „Biały miś” nucony w tańcu przez moją dziewczynę zapamiętałem na zawsze. Teraz ten kawałek jest dla wielu młodych ludzi nudnym, zesłodzonym banałem.

Ostatnie 4 dni przed planowaną imprezą moja Krysia poświęciła rozwiązaniu problemu z doborem sukni. Karnawał to nie był, lecz wypadało włożyć coś wieczorowego i eleganckiego. Na nową suknię trzeba było jednak w sklepie wydać około 160 zł. W starej kreacji, nawet  z ostatniej imprezy, żadna z jej koleżanek nie miała zamiaru się pokazać. Moja Krysia zrobiła inwentaryzację w swojej szafie i wygrzebała sukienkę sprzed 25 lat. Czarna, długa, z  odsłoniętymi w znacznym stopniu ramionami. Obfity biust zapowiadał piękne widoki. Ja to zawsze lubiłem. Kawał zdrowej kobietki. Teraz trudno było w niej się poruszać. Nabrała ciała. Upierała się jednak przy niej. Staruszka przerabiającą odzież za parę groszy poszerzyła sukienkę i wyglądało to już bardzo dobrze. Wzięła śmieszne pieniądze. Tylko 6 zł.

Dla mnie przygotowania były fraszką. Garnitur miałem, używałem go dwukrotnie, białą koszulę trzymaną na podobną okoliczność też miałem.

W dniu planowanej imprezy pracowałem. Nie było problemu, bo wyjazd ustalony był na godz. 19.00. Moczyłem długo swoje ciało w wannie, ogoliłem powtórnie twarz, ciągnąc golarkę pod włos. Potem przeniosłem się pod pachy. Włos popłynął z wodą do otworu w zlewie. Pachnidła naniosłem także na skórę. Nawiasem mówiąc coraz gorzej znoszę zapachy tego typy na sobie.

Krysia męczyła się z włosami. Wałki nieznacznie skręciły włosy. Lakier, błyszczące drobiny, makijaż. Blade wargi zaczerwieniły się obiecująco. Zupełnie inna kobieta. Poczułem zaniepokojenie, czy lęk, przed zaborczością innych mężczyzn, rodzaj zazdrości. – Przecież nigdy nie uległa urokom samczym innych mężczyzn ? - Czym

zaprzątam swoje myśli? Syn wymownie spoglądał na nas. Widać, że ładnie prezentowaliśmy się. Odzyskałem pewność siebie.

Na ulicy było mroźno. W radio zapowiadali nocne opady śniegu. W pobliskim sklepie kupiłem mocną gumę do życia, do odświeżenia oddechu. W torbie pobrzękiwało szkło, królowała „ Żubrówka” z sokiem jabłkowym w parze. Wiatr ziębił odkryte głowy.

Stanęliśmy na miejscu zbiórki obok innych kilku par. Niewiele wspólnego mieliśmy ze sobą. Rozmowa nie kleiła się. Nic nie znacząca wymiana zdań. Podjechał autobus. Jeszcze w kilku miejscach miasta wsiadali uczestnicy imprezy. Zrobiło się tłoczno, ale ciepło. Powietrze pachniało damską perfumą. Panowie, na co dzień znani sobie, przekomarzali się i żartowali. Atmosfera rozluźniła się i nim zajechaliśmy po godzinie do ośrodka poczuliśmy się swojsko. Duży gmach  rozświetlony na jednym z pięter tonął wśród drzew. Jeszcze było cicho. Obsługa skierowała nas na górę, potem do wydzielonych pokoi celem rozebrania się i przygotowania. Sala balowa była bardzo obszerna. Towarzystwo zajęło miejsca przy zastawionych stołach. Organizatorzy postarali się, by urozmaicić podawane potrawy i przekąski. W ciągu nocy podawano czterokrotnie dania gorące – był  żurek, rosół, gulasz, pieczeń i ryba słodkowodna prosto z patelni. To się chwali. Były owoce, ciasto i dużo różnorodnych napoi.

Miejsce do tańca było w drugim końcu sali, oddzielone kolumnami i ścianką. Światło przygasło radując wszystkich. Zespół muzyczny właściwie składał się z jednego pana i jego kobiety. Nawet nie przypuszczałem, że współczesna aparatura i jeden człowiek może zapewnić niezłą jakość muzyki tanecznej. Wydzierał się do mikrofonu a palce rąk biegały po klawiaturze organów i urządzeniach.

Nie trzeba było długo namawiać nikogo do wyjścia na parkiet. Każdy miał za sobą wiele podobnych imprez , spore doświadczenie i umiejętności taneczne. Pary pracowicie ruszały się, muzyka rychło przeszła na szybkie tempo. Na twarzach zwłaszcza mężczyzn pojawiły się stróżki potu. A twarze uczestników zabawy wskazywały, że każdy bawi się świetnie.

Moja pani i ja staraliśmy dotrzymywać kroku młodszym wiekiem parom. Zawsze wychodziliśmy z założenia, że będąc na tańcach nie siedzi się przy stole, lecz jest się bawi. Nie przepadam za szybkimi rytmami, ale potrafię się dostosować do sytuacji. Wielokrotnie siadaliśmy podobnie jak inni za stołem i wielokrotnie wychodziliśmy na parkiet. Byłem po 3 godzinach przepocony i zmęczony, lecz serce mi rosło, gdy widziałem błyski radości w oczach mojej partnerki i żony. Krysia w pewnym momencie stwierdziła, że mężczyźni z mojego zakładu pracy potrafią się dobrze bawić, gdy jest okazja. Niektórzy, poważni na co dzień, widoczni byli teraz jak młodzieniaszkowie harcujący po sali. Radośni, uśmiechnięci i jakby młodsi. Mimo, że każdy pił alkohol nie widziałem pijanych, słaniających się lub śpiących po kątach. Nikt nie wywoływał awantury. Byłem dumny ze współpracowników.

Mimo, że jestem już 25 lat po ślubie przyłapuję się na tym, że jestem potwornie zazdrosny o żonę. Cierpię katusze, gdy na podobnych imprezach ktoś tańczy dłużej z moją Krysią. Siedzę sam  przy stole, jest mi smutno, czuję się opuszczony, dręczy mnie myśl, że może moja partnerka nie ma chęci ze mną się bawić, że nie spełniam jej oczekiwań co do umiejętności tanecznych. Nie próbuję zapraszać inne siedzące panie do tańca. W takim „dołku” mogę trwać długo. Potem trudno mi odzyskać dawną radość i pewność siebie, chęć do zabawy. Przecież moja Krysia jest moją wybraną i prawdziwą radość odczuwam bawiąc się tylko z nią.

Tym razem postarałem się nie marnować dobrze trwającej zabawy. Przełknąłem przykrą dla mnie sytuację jak przysłowiową „gorzką pigułkę” i bawiłem się potem z żoną cały czas, rezygnując z przerw i okazji do zaproszeń przez innych mężczyzn. Zmieniłem styl tańca na mniej angażujący i  bardziej stateczny, by nie stracić resztki sił.

Doczekaliśmy się końca imprezy. Była trzecia z minutami nad ranem.

Opuszczaliśmy ośrodek zadowoleni, w dobrym nastroju. Spadł śnieg, wokół było biało. Jechaliśmy autobusem do domów śpiewając piosenki biesiadne. Szkoda, że większość nie znała słów i mamrotaniem nadrabiała braki. Jasno oświetlone ulice naszego miasta witaliśmy z ulgą. Spać, spać…

 

sogra : :
lis 07 2004 Krzywe zwierciadło.
Komentarze: 0

Poranna toaleta. Namydliłem twarz i z ręką uzbrojoną w golarkę zbliżyłem się do lustra. W odbiciu zobaczyłem jakiegoś faceta. Gapił się na mnie mrużąc oczy. Siwy, niemłody już. Widać było, że sporo już przeżył i niejedno powinien wiedzieć.

Znam go i wiem, że on nic nie wie, że niczego życie go nie nauczyło, że nie wyciągnął żadnych wniosków. Żachnąłem się zniecierpliwiony. Naiwniak. Tyle razy dał się ponieść emocjom. To, co na początku miało być dobre i wspaniałe okazywało się miernotą i bublem.

Ileż to razy  pozwolił się oszukać  przy kupnie. Tak było przy tzw. okazji kupna motocykli, samochodów . Męczył się z nimi, łatał, naprawiał, prosił znajomych o pomoc, bo sam nie znał się na tym.

Podobnie było z innymi rzeczami kupionymi na rynku. Wyrzynarka – potem okazało się, że była wcześniej przez kogoś używana i była uszkodzona, wiertarka – wytrzymała zaledwie jeden rok, mimo rzadkiego używania.

            Faceta w lustrze pytam: -Dlaczego to nie nauczyło ciebie rozwagi? 

 - Dlaczego nadal brnąłeś w  tym kierunku? A pamiętasz te klucze wkrętaki kupowane bez umiaru u Rosjan. W krótkim czasie łamały się i zniekształcały.

Śmiejesz się. A to dobre. Tak ci wesoło?

- A pamiętasz ten robot kuchenny kupiony okazyjnie. Miał ci ułatwić życie. I co? Ułatwił ci? Pamiętam uszczypliwe uwagi twojej żony, że zbierasz bezużyteczny szmelc, którego inni nie chcą?

           - Co posmutniałeś już?

Widzę faceta w lustrze. Nie czuję do niego żalu. Nie wyszło mu. Każdy może się pomylić. Każdy ma prawo do samodzielnego podejmowania decyzji, sam musi oceniać, co jest potrzebne dla niego.

-Jednak ty, facet, niczego się nie nauczyłeś. Znowu niefortunny zakup. Zachciało ci się luksusów i nowoczesności.  Wyrzuciłeś stary czajnik, taki zwyczajny, stawiany na ogniu kuchenki gazowej, bo był okopcony, z lekko stopionym uchwytem, bo miał wgniecioną obudowę.

            - Co brzydki był ? Wiem, że takiego dziwoląga nie pokazuje się obcym. Ale ty też nie jesteś taki młody i gładki… Pozbyłeś się go, bo namówili cię na nowoczesność. Więc kupiłeś nowy czajnik, elektryczny, nie znając nawet urządzenia. W dodatku zamiast kupić go w firmowym sklepie poszedłeś na łatwiznę. Znów kierowałeś się sknerstwem i źle pojętą oszczędnością. Kupiłeś takie byle co w sklepie celnym za 32 zł. 

            -    Czy można coś porządnego kupić za tak śmieszną kwotę ? Chyba zabawkowy.

 - Przecież, ty facet nie pijesz a chlasz kawę. Po parę razy dziennie. Zalewasz zawsze po 4-6 szklanki jakiegoś napoju. Wmawiasz rodzinie, że to dla nich, by o każdej porze mieli coś do zwilżenia ust.

            - Ty,  w lustrze! Nie śmiej się!

Rozumiem cię. Sam lubię kawusię. Stawia mnie na nogi, gdy jestem po ciężkim dniu, pozwala zwalczyć senność , gdy muszę pracować w nocy. Ale ja piję tylko jedną kawę, w odpowiednim momencie, w spokoju i z namaszczeniem, na siedząco.

            - A ty, facet, w dodatku nauczyłeś cała rodzinę pić kawę w dużych ilościach. Nawet twoi 15 letni synowie przyzwyczaili się do swojej Inki.

 - Wiem, wiem, to jeszcze nie uzależnienie od kawy. Ciekawe, co powie ci lekarz na badaniu okresowym.

Patrzę na faceta w lustrze i wspominam jego zdenerwowanie, gdy po tygodniu używania czajnik elektryczny raptem przestał działać. Nagle, bez ostrzeżeń.

- Widzisz, facet, jak działa takie nowoczesne urządzenie. Dobierałeś się śrubokrętem do jego wnętrza, lecz nie udało się pobudzić go do życia. Nie pochwaliła cię za to rodzina. Taki żałosny byłeś z garnkiem stawianym na ogniu, gdy trzeba było zrobić coś do picia. Pamiętam, że po paru dniach wykrzesałeś w sobie inicjatywę i polazłeś do serwisu. Wróciłeś do domu z miną „ zbitego psa”. Naprawa mogła pochłonąć kwotę równoważną z ceną nowego czajnika. Bzdura, nie ma po co ratować za wszelką cenę takiego bubla.

Widzę w lustrze faceta. Jest mi go żal. Chciał dobrze a  wszystko obróciło się przeciw niemu.

- Ale radzono ci, co powinieneś zrobić. Powtarzano ci często. Nie chciałeś tego słuchać. Miałeś jakieś skrupuły, wstydziłeś się.

– Ty stary ośle! Wstyd? Jaki wstyd? Ileż razy potrafiłeś zmieszać z błotem dokuczającego ci współpracownika? Mężczyzna? Jaki mężczyzna ? Posłałeś swoją żonę do sklepu, by wymusiła na sprzedawczyni wymianę wadliwego urządzenia na nowy. Nie miałeś przecież nawet zwykłego dowodu kupna.

- I wiesz co, facet ? Ona to załatwiła. Nie ty, ale ona.

- Powiedz mi, kto jest szyją, a kto głową rodziny? Może ty jesteś jeszcze jakąś  inną częścią ciała?

Wiedz, że to właśnie żona ma najlepszą intuicję, co dobre a co nie. Nie próbuj być wspaniałym i błyskotliwym. To się nie uda. Zdaj się raczej na inicjatywę i perfekcyjną umiejętność żony w załatwianiu różnych spraw.

Patrzę na faceta w lustrze i czuję, że go znam bardzo dobrze. Uśmiechamy się do siebie. Jesteśmy tacy sami.                             

sogra : :
lis 02 2004 Sumienie syna.
Komentarze: 1

Stoję nieruchomo przy grobie. Tępo patrzę na tablicę nagrobkową i wyryty napis: "Zmarła 26 sierpnia 1991 r." I myślę: -Minęło już 13 lat minęło. Gdyby nadal żyła byłaby świadkiem długiej choroby naszego czteroletniego synka, a jej najmłodszego wnuczka. Przeżywałaby podobnie jak my walkę o jego życie w jednym z białostockich szpitali. Mama tak wszystkim się przejmowała. Nie zobaczyła też szczęsliwego zakończenia. Synek dostał od Stwórcy dar dalszego życia. Niewielu miało takie szczęście.

Leży teraz mama spokojnie i cicho...

Jest poza zasięgiem wszystkich ziemskich spraw. A ja chwilami mam wszystkiego dość. Ta ciągła gonitwa, zabieganie, ciągłe problemy w pracy i lęk przed jej utratą, wykańczają mnie psychicznie. Jak ja dociągnę do emerytury? Żeby tak nic nie robić? Niczym się nie przejmować? Chciałbym móc nie budzić się w nocy i leżąc czekać nerwowo na dźwięk budzika. Chciałbym nie spieszyć się w ciągu dnia, mieć czas na spokojny spacer z pieskiem wzdłuż jeziora lub na przejażdżki rowerowe po okolicy. Chciałbym być niezależnym finasowo, by powiedzieć, że "nikt mi nie podskoczy". To jest moj wymarzony model dalszego życia.

Leży teraz mama spokojnie i cicho...

Jest rada z dobrze spełnionych obowiązków za życia. Wychowała syna i córki, zapewniła im wykształcenie i co nieco dała im na początek dorosłego życia.

Leży sobie spokojnie i cicho...

Jest zadowolona z tego co ma, bez wymagań i oczekiwań. Jej oczekiwania....? Pomnik stoi, co roku rosną inne kwiaty. Tylko gorzej jest z zachodzeniem na cmentarz. Coś zawsze przeszkadza mi, coś jest ważniejsze i naglące. Odkładam wyjście na jutro, pojutrze..... Gdy słońce smaży idę, bo stracę dekorację grobu. Co ludzie pomyślą ...?

Wybacz mi, mamo.

Wiem, że dopuściłem się zaniedbania. Nawet nie starałem się wspominać cię w myślach, odświeżyć twój wizerunek we wspomnieniach moich dzieci. Wszystko poszło do przodu. Potrafiłem powiedzieć kiedyś żonie, nawiązując do tych, co odeszli:-"Ich czas już minął. A sprawy z tego świata są dla żywych i żywym. Nie muszę ciągle mówić o zmarłych, rozważać ich życie i przesiadywać przy grobach". 

A jednak coś gryzie mnie od środka. Myślę, że nie dbałem i nie zabiegałem o to, by pamieć o zmarłych członkach rodziny. Nawet nie modliłem się za spokój duszy zmarłej mamy. Nie przywiązywałem do tego wagi. A może raczej byłem za leniwy? Mam nadal wyrzuty sumienia. Moje dzieci chyba zrobią podobnie. Wszystko jest cacy, gdy są zależni od rodziców. Ale potem, gdy już nas nie będzie, bedą chcieli żyć po swojemu, według swoich upodobań.

Wybaczam ci, mamo.

Że byłaś w ostatnich swoich latach brzydka, zniszczona, schorowana i stara, zmęczona życiem, narzekająca na wszystko i na wszystkich, zgorzkniała i ciągle cierpiąca....

      -Ale byłaś moją matką, przy której byłem szczęśliwy.

Wybaczam ci, mamo.

Że nie żyłem w luksusach, że nie miałem wielu rzeczy, które mieli moi rówieśnicy. Nie wciągnęłaś mnie na wyżyny hierarchii urzędniczej, że sam musiałem wszystko zdobywać.

      -Ale byłaś moją matką, przy której byłem szczęśliwy.

Dziękuję ci, mamo.

Że mnie urodziłaś i wychowałaś, bym żył, rozwijał się, poznawał i czerpał garściami z uroków życia.

Dziękuję ci, mamo.

Że wychowałaś mnie na porządnego człowieka. Nie osiągnąłem wyżyn, lecz mam wszystko, co jest potrzebne, by żyć normalnie.

Dziękuję ci, mamo.

Że poparłaś mój wybór, gdy Krystynę wybierałem na towarzyszkę mojego życia. Nasze małżeństwo jest udane i szczęśliwe.

Dziękuję ci, mamo.

Że byłaś przy nas, gdy na świat przychodził Sebastian, Tomcio i Piotruś. Kocham cię nadal, mamo. Może teraz troszeczkę inaczej. Jesteś nadal ze mną i z moją rodziną. Jak ważną byłaś, rozumiem to najlepiej w dniu Święta Zmarłych. Czuwaj nad nami, mamo.   

    

 

           

 

 

    

   

 

  

 

sogra : :
lis 01 2004 MANIA INTERNETOWA.
Komentarze: 0

Dopiero na sobie doświadczyłem jak zniewalające może być oddziaływanie komputera na życie osobiste człowieka. Wiem, że istnieje uzależnienie od palenia papierosów, picja alkoholu, ktoś dołożyłby szereg innych dziwnych przyzwyczajeń, ale komputer..... albo internet? Wszędzie go się używa. Pomaga w pracy, uczy i jest kopalnią informacji.

Jednak są jeszce złe strony kontaktu z nimi. Zatraca sie poczucie rzeczywistości, nie ma czasu dla rodziny, przyjaciół i znajomych. Teraz odwalam czynności, które muszę wykonać w pracy i w domu i sięgam po mysz komputerową. A jeszce niedawno głośno wytykałem swoim nastoletnim dzieciom, że tracą cenny czas na bzdety, na głupstwa.

Komputer mamy w domu od lat, lecz dostęp do internetu od miesiąca. Nieprzerwany wyścig z czasem i za miejscem przed ekranem. Zawalone noce i czerwone oczy nad ranem. Pojawiła się szybko hodowla odmian wirusa komputerowego, zaczynało brakować miejsca na dysku twardym zapełnianego nowymi materiałami i programami, częste komunikaty ostrzegawcze denerwowały.

Nie powiodło się formatowanie dysku. Dni wrzasków i wzajemnych pretensji. Serwis pochłowął sporą kwotę pieniędzy. Na wiwat w "geście samobójczym" zleciłem wstawienie dodatkowego dysku o pojemności 80 GB. Po paru dniach przyszła ulga. Przetrawiłem nieplanowane wydatki.

Skopiowałem z internetu interesujące dla mnie programy. Znalazłem ciekawe programy graficzne do obróbki zdjęć, które masowo robię na własny użytek. Aż pewnego dnia mój syn powiedział mi o "BLOGACH". Blog jak Blog - pomyślałem. Zapoznawszy się z jego formą prezentacji i możliwościami  "bloga" poczułem wzrastające zaciekawienie. Przesiedziałem dwa dni, by zapoznać się z zasadami tworzenia i używania zakładanego "blogu". Śledziłem wypowiedzi i komentarze na blog.onet.pl oraz na  blogi.pl. Zaczynam od podstaw, metodą prób i błędów. Czytałem żenujące słowa krytyki i złośliwości pod adresem osób mniej doświadczonych, a pytających o radę. A szkoda, bo każdy musiał od czegoś zaczynać. Być może z czasem będzie więcej prezentacji własnych materiałów i twórczych zapisków, a mniej zapytań o sprawy techniczne.

Celem eksperymentu założyłem dwa "blogi". Jedno na blog.onet.pl drugie na blogi.pl. Muszę z przykrością stwierdzić, że ten pierwszy okazał się najlepszy. Przejrzysty i jasny w prowadzeniu, w każdym momencie jest bezpośredni wgląd w rezultat swojej pracy, duże możliwości manipulowania opcjami i obrazem graficznym. Cudo! Chcesz przedstawić swoje wspomnienia- nie ma problemu. Chcesz może zaprezentować zdjęcia z wakacji lub artystyczne- nic trudnego.

Pozdrawiam blogerów i blogowiczki.       


 

sogra : :
lis 01 2004 NO I ZNALAZŁEM...
Komentarze: 0

No i znalazłem sposób na zwalczanie nudy, sposób na wypełnienie czasu wolnego, wolnego od obowiązków rodzinnych i zawodowych. BLOG...Znalazłem w nim własny kącik na podzielenie się rozmyślaniami, przedstawienie poglądów i opinii na różne tematy. Wreszcie można tutaj przedstawić swoje radości i smutki, można też tutaj zrzucić z siebie ciężar przykrych przeżyć i doznań.

Ktoś mógłby powiedzieć, że słowo pisane to nie wszystko, że potrzebny jest bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem. Zgoda, ale o wiele łatwiej, bez obawy o negatywne reakcje drugiej osoby, jest przelać dobre i gorzkie słowa na papier. 

Nie patrzysz wtedy w oczy słuchacza. Brak odwagi? No, to spróbuj człowieku np. powiedzieć zakochanej osobie, że jest od tej chwili ci niepotrzebna i obca. Ciężko. Każdy unika takiej rozmowy. Jednak to samo można powiedzieć  pisząc obojętnie gdzie, w liście czy w komputerze. Z ciężkim serce, ale bezboleśnie.

                Mój BLOG... Teraz jest bezbarwny, takie byle co. W pośpiechu poszedłem na łatwiznę i skorzystałem z gotowego szablonu dawanego przez sieć. Ale ten "blog " jest już mój i mogę w nim cokolwiek napisać. 

Czy liczę, że ktoś otworzy moją stronę? Nie. Nie chce nikogo czarować. Tutaj znalazłem miejsce na moje rozważania i zapiski o zwykłych sprawach. 

Od dawna prowadzę coś w rodzaju dziennika. Tak go nazywam. Wielu znajomych pytało mnie: Po co ci to? Po co marnujesz swój czas? Odpowiadam: Ja to lubie robić. Zwykle nie wertuję poprzednich okresów i nie czytam tego, co  zdarzyło sie kiedyś. Pisze zwykle dla przyjemności pisania, pod wpływem chwili, spontanicznie.

                 Co mogę na swoim "blogu" zaprezentować? Wierszy nie piszę, nawet nie próbowałem. Natomiast wiele fotografuję. Utrwalam aparatem cyfrowym wszystko, co sie da, od zdjęć rodzinnych do zdjęć mojego miasta, Ełku i okolicy. I tutaj już mogę się popisać. bo fotografia jest moim hobby od lat.

                  Nawiązując do pobudek zainteresowania się "blogiem" muszę przyznać, że popularne komunikatory typy gadu-gadu i czaty, którymi tak zachwycają się młodzi ludzie, nie satysfakcjonują mnie. Wręcz odstraszają mnie dialogami na mizernym poziomie, szokującym słownictwem, rozmowami półsłówkami, dodatkami, które mają wyrażać w mniemaniu piszącego zachwyt, niezadowolenie, ironię, mruczenie, coś nieokreślonego dla zwykłej zwłoki. 

                  W "blogach" widać już pozytywny poziom uczestników. To nie jest jakieś bla-bla.  Cieszą mnie poważne i fachowe rady komentujących, a smucą komentarze przepełnione inorią, docinkami i ignorancją w stosunku do innych, mniej wtajemniczonych w obsłudze "bloga". O ostatecznej ocenie wizerunku prawdziwego polskiego blogowicza decydują wszyscy. Szukajmy satysfakcji w tym co robimy.         

 

sogra : :